Moja historia

Opowiadanie o mojej drodze: krętej, wyboistej, z wertepami i koleinami, prowadzącej pod górę – w odcinkach :)

Przecież słońce jest dla wszystkich

Przecież słońce jest dla wszystkich!
Z marketingiem sieciowym po raz pierwszy zetknęłam się w roku 1993, niespełna sześć tygodni (!!!) po urodzeniu pierwszej córki. Na spotkanie zaprosiła mnie (właściwie nas) serdeczna koleżanka. Zrobiła to bez przekonania, bo przecież w domu było maleńkie dziecko. W dodatku, po poprzedzonych trudną ciążą, ciężkich, traumatycznych szpitalnych przeżyciach /zakaz kontaktu z kimkolwiek, psychicznie chora pielęgniarka, koszmarny poród, lekarz, z którym coś było nie tak /niedługo potem wskutek kolejnych poważnych zaniedbań przeniesiono go na jakąś zapadłą wieś/, operacja, sfałszowane wyniki itd./ długo nie mogłam odzyskać jako takiej równowagi.

Jeśli dobrze pamiętam, moja znajoma, którą darzyłam ogromnym zaufaniem, była z mężem. Jeżeli w ogóle pokładali w nas jakiekolwiek nadzieje, to raczej w mojej połówce. Zresztą był to czas, w którym mój Mąż pracował z daleka od domu, więc prawdopodobnie na wiele nie liczyli. Może przyjechali tylko po to, żeby odhaczyć nas na przygotowanej wcześniej liście? Nie wiem. Ona sama też już nie bardzo sobie to przypomina.

Jak wyglądało pierwsze spotkanie?

Pamiętam dwie rzeczy: To, że kompletnie nie rozumiałam o czym mówią i świetną atmosferę, którą tworzyły osoby w różnym wieku, w większości dużo starsze ode mnie.
Z kolei, prowadzącymi były „małolaty”, ona i on.
Była druga połowa lutego. U nas zimno, wszyscy już zmęczeni długotrwałym niedoborem słońca. A oni świetnie wyglądający, roześmiani. On opalony, właśnie wrócił z biznesowego spotkania na Florydzie. Wtedy brzmiało to niemal podobnie jak ze spotkania w …kosmosie. :)

Po powrocie do domu, powiedziałam do Męża: nie wiem o czym mówili, ale wiem, że chcę być z nimi. Był rok 1993. Jeszcze dość świeżo mieliśmy w pamięci nie kończące się kolejki po masło, kawę, buty z przydziału, a przed świętami Bożego Narodzenia, sklepowe półki pełne … żarówek i octu. CHCIELIŚMY ŻYĆ INACZEJ.

Mieliśmy się się wtedy całkiem dobrze. Dzięki zapobiegliwości mojej kochanej Mamy, w kilka miesięcy po ślubie wprowadziliśmy się do swojego ponad sześćdziesięciometrowego nowego mieszkania. Zaraz potem kupiliśmy pierwszy samochód. Był to wprawdzie fiat 126 p, ale wówczas było to i tak niemałe osiągnięcie. Kolega z podstawówki, żartował, że to wręcz nieprzyzwoite.

O tym, w jakich czasach przyszło się nam urządzać, może świadczyć fakt, że praktycznie wszystko co mieliśmy, zostało przywiezione przeze mnie, z podróży do istniejącego jeszcze wtedy Związku Radzieckiego. W dowód wdzięczności za małą przysługę, zostaliśmy zaproszeni przez naszych radzieckich przyjaciół na Syberię. Mój Mąż uznał, że miesięczny pobyt za wschodnią granicą, może być niebezpieczny dla jego wątroby, :) więc zdecydowaliśmy, że tylko ja, wiecznie ciekawa świata, wybiorę się w tę daleką podróż. Tak też się stało i w Nowosybirsku, za zawartość własnej szafy, upłynnioną przez mamę mojej przyjaciółki, kupiłam dywany, chodnik, firany, zasłony, pościel, magiel, miksery, roboty, porcelanę, zabawki dla siostrzeńca i mnóstwo innych rzeczy, z polskimi lnianymi ścierkami włącznie. Pamiętam, że w czasie mojego pobytu razem z gośćmi, którzy ciągle przychodzili mnie oglądać jak bym była jakimś cennym wykopaliskiem czy ufoludkiem (mówili, że przyjechałam z dalekiego kraju), śledziliśmy wieczorne wiadomości. Bardzo to było nieprzyjemne, kiedy telewizja pokazywała puste półki w W-wie, a oni komentowali, że jestem taka wychudzona, zabiedzona i koniecznie trzeba mnie podpaść. Rosjanki w moim wielu były co najmniej trzy razy ode mnie cięższe i takie rumiane, więc widok szczupłej, zgrabnej (wtedy) dziewczyny budził w nich niemały niepokój.

Ale wracajmy do samego spotkania.
Wprawdzie był już rok 1993, ale do tego czasu nie aż tak wiele się zmieniło.
Było jak było, aż tu nagle pojawia się ktoś, kto roztacza wizję lepszego, innego życia.
Czy to nie piękne?

No i zaczęło się. Jak wiele osób, które znalazły się wówczas w podobnej sytuacji, po około dwóch latach dużego zaangażowania (Mąż na rzecz tego, co miało przynieść duuuże pieniądze, zrezygnował z pracy za granicą), mimo osiągnięcia pewnego poziomu %-owego … polegliśmy. Nie mieliśmy żadnych dochodów. Za to długi i odsetki od nich, rosły w astronomicznym tempie. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Ponieważ nawet wspominać tego nie chcę, pewne fakty wolę pominąć. W każdym razie, przyszedł czas, że nie było już co jeść. Nie było na mleko dla dziecka. Nie było na nic. Wreszcie, sytuacja stała się dramatyczna. Pamiętam, że któregoś dnia chociaż zakrawało to niemal na rozrzutność, zmuszona byłam pójść do osiedlowego warzywniaka. Kolejka była spora. Chciał, nie chciał, trzeba było czekać. Przede mną stała siostra kolegi ze szkoły podstawowej (zresztą tego samego, który uważał zakup „malucha” za rozrzutność). Kupowała mnóstwo owoców, wybierała, przebierała, wybrzydzała. Jak ja jej zazdrościłam! Wtedy w duchu przyrzekłam sobie, że nasze życie musi się odmienić. Postanowienie było ale sytuacja pogarszała się z tygodnia, na tydzień.

c.d.n.

Po bardzo długiej przerwie (jest 11. maja 2014) postanowiłam wreszcie dopisać kilka słów. Jednak nie będzie to dalszy ciąg historii. Już jakiś czas temu zdecydowałam, że nie chcę tu rozdrapywać starych ran. Owszem, za czas jakiś wrócę do tego, ale nie w tym miejscu. Opowiem po to, żeby przestrzec przed niewłaściwymi ludźmi. Najlepszym dowodem na to, że Marketing Sieciowy uważam za genialny sposób na zawodową aktywność, jest fakt, że działalność, którą rozpoczęłam w 2000 r. (kilka lat po zakończeniu tej feralnej pierwszej) prowadzę do tej pory i dzień po dniu rozwijam.

O jej początkach i nie tylko, co nieco można przeczytać tu:
http://www.dorotamadejska.pl/szkolenia/chcielismy-zyc-inaczej/

6 komentarzy

  1. Witam serdecznie. Bardzo ciekawie się ta historia rozwija…kiedy będę mógł poznać jej dalsza cześć???
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Dobry wieczór
      Cieszę się, że zainteresował Pana mój mlm-owy żywot /zabrzmiało prawie jak „żywoty świętych” :)/
      Nie dalej jak wczoraj pomyślałam, że trzeba by zasiąść do napisania kolejnej części.

      Najpiękniej pozdrawiam :)

    • Miło ze tak szybko Pani odpisała:).szukam ludzi którzy osiągnęli sukces w mlm, bo bardzo podoba mi się ten system zarabiania i chce się uczyć. Znalazłem Panią przez artykuł w Network Magazyn i postanowiłem że Panią odnajdę i zapytam jak ten biznes „dobrze zrobić”??jakich książek poczytać?? proszę o rade.
      Pozdrawiam ;))

      • Panie Łukaszu,

        MLM to temat-rzeka. To dziedzina niezwykle fascynująca. Kiedy tworzyłam stronę, na którą Pan trafił, zaczęłam się zastanawiać jakie by nadać jej motto, jaką myśl przewodnią.
        Nie chciałam nikogo cytować, chciałam, żeby to było moje i tylko moje. Zupełnie spontanicznie przyszło mi do głowy to co teraz każdy może przeczytać. MLM to kopalnia możliwości. Kopalnia, która w dodatku im intensywniej jest eksploatowana, tym więcej skarbów daje z siebie wydobyć. Nie dalej jak dziś wieczór, powiedziałam mojemu Mężowi, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Powodów mojego aktualnego stanu wymieniłam oczywiście kilka. Jednym z nich było to, że w tym, czym się zajmuję zawodowo widzę ogromne perspektywy. I nie chodzi tylko o pieniądze. Ogromnie ważną sprawą jest poczucie spełnienia. Oczywiście trudno o nie, kiedy się klepie biedę. Cudwonie jest jak ciekawe zajęcie i rozsządne wynagrodzenie za to, co się robi, idą ze sobą w parze. To podstawa do dalszego rozwoju. Do odkrywania kolejnych „kopalnianych pokładów”, które można eksploatować. Dziś właśnie, zupełnie nieoczekiwanie dokonałam takiego kolejnego odkrycia. No i jak tu nie być szczęśliwym? :)
        W zawodzie, który porzuciłam na rzecz Marketingu Sieciowego niestety poczucie spełnienia było mi obce. Wiedziałam też, że nigdy nie nastąpi. Pierwsze lata owszem dawały satysfakcję, ale nie trwało to zbyt długo. Aktywności zawodowej poświęcamy zwykle spory kawałek życia, więc warto zawalczyć o to, żeby sprawiała przyjemność. Oj, dużo można by na ten temat napisać. :)
        W każdym razie, życzę Panu odnalezienia swojej „kopalni możliwości.” Dobrze byłoby mieć oparcie w ludziach, którzy wskażą jak krok po kroku poruszać się w kierunku upragnionego celu. Ja takiej możliwości nie miałam. Jeździłam tu i tam i niemal siłą wydzierałam każdą informację z kogo tylko się dało. :) Teraz jest internet, który tak naprawdę wszystko zmienił. Tym, którzy startują teraz, my, z poprzedniej epoki możemy tylko pozazdrościć. :)

  2. „Przecież słońce jest dla wszystkich”, ale nie dla wszystkich w tych samych ilościach.
    Już czekam na teksty w tej kategorii.
    Pozdrawiam.

    • Myślę, że od tego jak wiele weźmiemy z ofiarowanych przez nie dobrodziejstw, jednak zależy od nas. Tytuł, który nadałam mojej historii nie jest przypadkowy.
      Skąd się wziął, wyjaśni się w dalszej części moich wspomnień. Kiedy usłyszałam te słowa skierowane do siebie, byłam w takim stanie, że nie mogłam uwierzyć, że dla mnie też. Ale chwyciłam się tego zdania jak ostatniej deski ratunku i nie od razu, ale w końcu się udało. Dla mnie też zaświeciło i świeci nadal. Z każdym rokiem coraz jaśniej, coraz piękniej. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

By continuing to use the site, you agree to the use of cookies. more information

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close