Tuż przed samymi świętami do prenumeratorów dotarło 25 wydanie branżowego pisma „Network Magazyn”. Nieco wcześniej pojawiło się w empikach. Przyznam, że oczekiwanie na ten numer wyjątkowo mnie się dłużyło. Wszystko to za sprawą …mojego na jego łamach debiutu. Jak widać na załączonym obrazku, pojawił się w nim artykuł mojego autorstwa. Jako pierwszy do publikacji został wybrany ten, porównujący marketing sieciowy do …szkorbutu.:) Czytelnicy Navigatora mieli możliwość zapoznać się z nim dużo wcześniej bo już w maju. Jako, że oficjalne ogłoszenie otwarcia nowego kierunku na wrocławskiej WSB nastąpiło w czerwcu, obie wersje tekstu różnią się nieco. Tę, uaktualnioną i odświeżoną, poza blogiem, wraz z krótką notką, znajdziesz również tu: http://www.networkmagazyn.pl/szkorbut-i-marketing-sieciowy
Szkorbut i marketing sieciowy – co mają ze sobą wspólnego ?

Chyba każdy, kto kiedykolwiek chodził do szkoły, słyszał o …szkorbucie. Tę „tajemniczą” przypadłość, skłonni jesteśmy kojarzyć przede wszystkim z przemierzającymi wzburzone morza i bezkresne oceany, żeglarzami. Początek dalekich, odbywanych drogą morską wypraw, to wiek XV. Chorobę znano jednak dużo, dużo wcześniej. Potężne, śmiertelne żniwo zbierała przede wszystkim wśród żołnierzy. Dziesiątkowała zarówno maszerujące wojska, jak i mieszkańców długo oblężonych miast. Ponieważ nie rozumiano przyczyn okrutnej plagi, trudno było spodziewać się skutecznego na nią lekarstwa. Wzajemnie wykluczających się teorii tworzono całe mnóstwo, więc co i rusz pojawiały się kolejne remedia. Niestety żadne z nich nie miało mocy przywracania zdrowia. Co gorsza, nie przynosiło nawet ulgi w cierpieniach.

Śmiertelne niebezpieczeństwo

Podczas jednej z morskich podróży, szkorbut dotknął stu (na stu trzech) członków załogi. Na pomoc przyszli im Irokezi z kanadyjskiego Quebeku. „Cudowny lek” zastosowany na walczących o życie nieszczęśnikach to nic innego jak najzwyklejszy napar z kory i igieł sosnowych. Miało to miejsce w roku 1553.

Kilka miesięcy później, jeden z admirałów Marynarki Brytyjskiej, Sir Richard Hawkins odnotował, że w całej swojej karierze, był świadkiem zgonu ponad 10 000 marynarzy, którzy odeszli z powodu tej samej choroby. Jego wieloletnie doświadczenie pokazywało, że najskuteczniejszy sposób na powstrzymanie rozwoju gnilca, to sok z surowych pomarańczy i cytryn. Chcąc zażegnać śmiertelne niebezpieczeństwo czyhające na kolejnych żeglarzy i żądnych przygód śmiałków, zdecydował się na przekazanie wniosków swoich obserwacji decydentom i opinii publicznej. Niestety, ta jakże ważna informacja nie spowodowała najmniejszego przełomu w myśleniu o fatalnej w skutkach przypadłości.

Minęło kolejnych dwieście (!!!) lat. W roku 1753 roku James Lind – ordynator Szpitala Marynarki Królewskiej, chirurg, w opublikowanej przez siebie książce wyraźnie stwierdził, że całkowite wyeliminowanie problemu dotykającego żeglarzy jest możliwe dzięki systematycznemu dostarczaniu im soku cytrynowego. Podał liczne opisy konkretnych przypadków. Udowodnił, że uwzględnienie w codziennym żywieniu rzeżuchy i owoców cytrusowych zapobiega powstawaniu zarazy dziesiątkującej załogi statków.

Biorąc pod uwagę, jak istotny dla ocalenia tysięcy istnień ludzkich mógłby być wkład doktora Linda, należałoby spodziewać się, że spłynie na niego szacunek i chwała. Niestety, stało się zupełnie inaczej. Zamiast uznania i podziwu, szerokim strumieniem płynęły …szyderstwa i kpiny. I to zarówno za strony admiralicji, jak i kolegów lekarzy.

Jego bezcenną wskazówkę ignorowano jeszcze  … 40 lat ! Dopiero słynny kapitan Cook, zdecydował o zabraniu w podróż wystarczająco dużego zapasu świeżych owoców. Powracającego (w 1776 r.) ze zdrową załogą powitano z wielkim entuzjazmem. Mimo to, raport z tej historycznej wyprawy został najzwyczajniej zlekceważony.

Dopiero w 1794, tj. w roku śmierci doktora Linda, po raz pierwszy zdecydowano się zaopatrzyć całą eskadrę w sok cytrynowy. Podczas rejsu trwającego 23 tygodnie, nie zanotowano ani jednego przypadku szkorbutu ! Zanim jednak wprowadzono przepisy zobowiązujące do stosowania tej formy profilaktyki, MINĘŁO KOLEJNYCH 10 WIOSEN !!! Z chwilą ich wejścia w życie, widmo tej strasznej choroby w Marynarce Brytyjskiej przestało istnieć.

Spójrzmy na to raz jeszcze:

1553 Irokezi ratują od śmierci cierpiących marynarzy

1753 książka dra Linda podaje dokładny sposób na rozprawienie się z chorobą

1776 z rejsu wracają zdrowi żeglarze

1794 załoga statku po raz pierwszy zostaje zaopatrzona w sok cytrynowy

1804 przepisy zobowiązujące do stosowania działań przeciwszkorbutowych wchodzą w życie

Jakby nie liczyć: 1804 – 1553 = 251

251 LAT NIEDOWIARSTWA, IGNORANCJI,  IRRACJONALNEGO UPORU !!!

W imię czego ?

Nie masz wrażenia, że podobnie jest z … marketingiem sieciowym ?

Nieważne, że w USA (zaczęło się od  Harwarda, teraz prym wiedzie uniwersytet w Chicago)  od dawna jest to już samodzielny kierunek studiów. Również na starym kontynencie ma miejsce coraz więcej programów szerzących wiedzę o tym ogromnie atrakcyjnym sposobie na zawodową i finansową niezależność. Nawet w naszym kraju, dzięki inicjatywie niezwykłego (w moim odczuciu) człowieka (p. Macieja Maciejewskiego) od sześciu już lat wychodzi porządne pismo branżowe. Wydaje się na ten temat coraz ciekawsze (również autorstwa rodzimych autorów) książki, a dzięki genialnemu narzędziu jakim jest Internet, można wziąć udział w profesjonalnie przygotowanych, interesujących video-konferencjach. No i wreszcie dzięki zaangażowaniu fantastycznych ludzi doczekaliśmy się perełki w postaci Podyplomowych Studiów Marketingu i Przedsiębiorczości, które właśnie wraz z rozpoczynającym się nowym rokiem akademickim ruszają na wrocławskiej WSB.

Mimo to, w kwestii czy przyłączyć się do którejś z firm działających w systemie sieciowym, większość niezdecydowanych zasięga porady u nie mającego o tym pojęcia … sąsiada albo szwagra. Często, tak jakoś dziwnie się składa, że w rolę eksperta od Multi Level Marketingu wchodzą osoby, które z własnej inicjatywy nigdy nie zarobiły złamanego grosza. Nie rozumiejąc o co w tym całym przedsięwzięciu chodzi, tak całkiem na wszelki wypadek odradzają jakiekolwiek działania. Wolą zapobiec temu, by nie daj Boże nagle „od tego dziwnego czegoś”  nie zrobiło Ci się lepiej. No bo co będzie jak przestaniesz narzekać ?! W ramach „uświadamia” niepokornego przyszłego adepta biznesu sieciowego straszą piramidami, w których koniecznie muszą panować egipskie ciemności, a na jakiegoś samozwańczego faraona, w pocie czoła pracują zastępy niewolników.

Pozwól, że jako podsumowanie,  przytoczę korespondujące z dzisiejszymi rozważaniami słowa Mahatmy Gandhiego: „Najpierw cię ignorują, potem się z ciebie śmieją, później z tobą walczą, a później wygrywasz.”

Żeby jednak nie było tak egzotycznie, jeszcze coś z rodzimego, współczesnego podwórka: „Lekceważenie. Krytykowanie. Obserwacja. Akceptacja. Zainteresowanie. Te etapy są tak naturalne i niezmienne, jak cztery pory roku. Z tą tylko różnicą, że jest ich pięć.” (Roman Hadasik, współautor książki  „Etat, biznes tradycyjny czy marketing sieciowy”)

Szkorbut i marketing sieciowy to pojęcia niby nie mające ze sobą nic wspólnego. Teraz widzisz podobieństwo między nimi ?

Kończąc dzisiejsze dywagacje życzę zarówno Tobie Drogi Czytelniku, jak i sobie, by ziarna pozytywnych społecznie idei padały (zwłaszcza w czasie gospodarczej recesji) na żyzny grunt i miały szansę na rodzenie wspaniałych owoców, również (a może przede wszystkim) w postaci zawodowej i finansowej wolności.  Dorota Madejska

3 komentarze

  1. Gratuluję!!!
    Ale jakież to przyjemne uczucie czytać artykuł swojej przyjaciółki
    na łamach takiego czasopisma.
    Jadzia

Skomentuj AnnaAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

By continuing to use the site, you agree to the use of cookies. more information

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close