Tylko to jest ważne!

 

To, o czym w dzisiejszej notce, powstało dość spontanicznie wczoraj, po zakończeniu webinaru z Bernardem Jastrzębskim, dedykowanego uczestnikom kwietniowych „Determinantów Sukcesu”.Jeśli nie wysłałabym tego natychmiast, pewnie w ogóle by nie wyszło.
Rano, kiedy zaczęłam zastanawiać się czy to nadaje się do …publicznej wiadomości, moje uczucia były co najmniej mieszane. W końcu uznałam, że być może tak jak mnie kiedyś, teraz też komuś to podziała na wyobraźnię, a w konsekwencji pomoże. A skoro tak, nieopublikowanie tego, byłoby …zaniechaniem. A to podobno jeden z poważniejszych grzechów.

Tak więc do rzeczy…

Skoro tak jakoś ostatnio zaczęły przewijać się w naszych spotkaniach morskie metafory,
o czymś Ci opowiem.
To dość osobiste…

Była wczesna wiosna 2006 roku.
Podczas jednego z wykładów, w którym uczestniczyłam, koleżanka w swojej prezentacji pokazała obijający się o skały stateczek. Taki najzwyczajniejszy, ściągnięty skądś clipart. Nie wiem dlaczego był jakiś taki różowawy. W pierwszym momencie, jako, że lubię (oczywiście w moim mniemaniu) rzeczy ładne, pomyślałam, że skoro już decyduje się na wystąpienie przed ludźmi, mogłaby się bardziej postarać. Byłam wyraźnie, jak to się mówi, „zniesmaczona.” Trzeba było jednak trzymać fason, co na początku szło mi z niemałym trudem.

Była to oczywiście ilustracja do …celu.
Pomyślałam, że to kolejna już osoba, która naczytała się i będzie teoretyzować.

Mówiła o tym, że BEZ wytyczonego CELU donikąd NIE DOTRZEMY.
Że będziemy jak ten stateczek odbijać się od skały do skały.

Z tamtego seminarium pamiętam tylko to.
Niczego więcej nie słyszałam, niczego więcej nie widziałam.
Nigdy nie zapomnę tej kolebiącej się na wodzie krypy, którą byle silniejszy podmuch wiatru mógł w każdej chwili rzucić w morskie odmęty.

Że na początku byłam sceptyczna, to za mało powiedziane.
Mimo to, że pewnie się przed tym broniłam, bardzo chwyciło mnie za serce i przeniknęło w głąb duszy tak mocno, że nie byłam w stanie się tego pozbyć.
Przełożyłam to na nasze marzenie o domu, o którym niby marzymy ale tak naprawdę
nic w tym kierunku się nie dzieje. Więcej ma to z mrzonki niż marzenia.

Dom? Nasz dom?
Będzie.
Kiedyś.
Kiedyś będziemy mieli dom.

Mijały dni a ja ciągle widziałam ten stateczek.
Wiatr tak niemiłosiernie rzucał nim o groźnie wyglądające skały.
Ciągle tkwił w tym samym miejscu.
I absolutnie nic nie wskazywało na to, że wydostanie się na pełne morze…
i że popłynie…
i że dotrze do jakiegoś portu.

Najpierw wypłakałam a właściwie płacząc wykrzyczałam swój żal.
Widok musiał być przejmujący, bo jeszcze tego samego wieczora po prostu wsiedliśmy
do samochodu i wyruszyliśmy… przed siebie, w poszukiwaniu …naszego miejsca na ziemi.

Jaki jest efekt tych działań?
29 listopada 2008 r. spędziliśmy pierwszą noc pod naszym dachem, w gotowym, wykończonym,
uszytym na bardzo indywidualną miarę, naszym domu.

Zapytasz: czy w drodze do celu były sztormy?
Jasne! I to jakie!
Zapytasz: czy było warto?
Tak! Baaardzo TAK!

/Co ciekawe, albo raczej smutne, koleżanka, z której wystąpienia wzięłam sobie do serca i w ogóle do swojego życia tak dużo, z tego co mi wiadomo, nie poszła do przodu. Czy w ogóle pamięta o czym wówczas mówiła?/

Podczas wczorajszego webinaru padły stwierdzenia:

Okrętów nie buduje się, żeby stały w porcie.
Ale żeby wypłynąć, nie wystarczy być na pokładzie w pojedynkę.
Potrzebujesz załogi. Dobrej, wyszkolonej załogi, która nie obawia się sztormów.

Na co czekasz?
Zbierz ją. I płyńcie.
Najpierw do jednego, może narazie najbliższego portu, później do kolejnych.

A że po drodze będą burze?
Będą.

A że być może pojawią się nawet piraci?
I cóż stąd?

Najważniejsze, żeby było wiadomo dokąd statek zmierza.

Że być może odrobinę się spóźni?
To nie ma znaczenia.
Najważniejsze, że w końcu dopłynie.
Tylko to jest ważne!

3 komentarze

  1. Morskie metafory jakoś szczególnie do mnie przemawiają. Pamiętam jak po pierwszym spotkaniu w Kobylance, dałaś mi trochę lektury dotyczacej produktów CaliVity. To były wakacje, przyjechałam na moje malutkie ale ukochane podwórko. Zaczęłam czytać i pomyślałam sobie,że fajnie by było gdyby to rzeczywiście była prawda o czym piszesz. Nie wiedziałam wówczas,czy będę chciała coś w tej dziedzinie zdziałać. Wiedziałam, że jeśli dzięki CaliVicie rozprawię się z moją migreną to będzie super. Właściwie to był mój główny cel.Wiedziałam również, że było mi w Twoim towarzystwie bardzo dobrze, chociaż gdyby mnie ktoś spytał dlaczego-nie wiem czy umiałabym precyzyjnie odpowiedzieć. Tak było i już! Dzisiaj to, co mówisz i piszesz często trafia bardzo głęboko i zostaje….Dzisiaj wiem- nie chcę być i nie będę dryfującą różowawą łajbą.

  2. Doroto, nasz Admirale :)

    Razem z Kamilą należymy do jednej załogi. Jak wiadomo, dobra załoga musi się wspierać.
    Dlatego dziś pojawiamy się u Ciebie wspólnie.:)

    Prawdą jest to, że statek w porcie choć piękny i bezpieczny jest, nie po to został zbudowany.

    Odważne, ciekawe świata i żądne przygód, niezłomne w pokonywaniu trudności wypływamy z portu pod okiem najlepszego Kapitana.

    Świadome swojej wartości oraz obecności wiatru, który wieje również i dla nas, z szantami na ustach wyruszamy we własny rejs.

    „Wiatr pochylił wesoło żagli biel,
    Burta srebrne grzebienie fali tnie,
    Zniknął w dali szary ląd,
    Ziemskie troski poszły w kąt.
    Hej! Przed nami morskich przygód jasne dnie.

    Ref.: Słońce nigdy nam nie zajdzie
    W śmiałych rejsach przez ten świat.
    Każdy z nas swój cel odnajdzie,
    Choćby zawsze, zawsze szedł pod wiatr.

    Hej kolego, trzymaj kurs!
    Przeciwnościom śmiej się w nos
    I za wąsy prowadź los.

    Kurs wykreślił nam kapitan według gwiazd,
    Włączył w zygzak tej włóczęgi wiele miast.
    Płynie z dali nasza pieśń
    I zaniesie o tym wieść,
    Żeśmy wyszli już ze swych lądowych gniazd.”

    Z życzeniami dobrych wiatrów dziewczyny z Klubu Leydis
    Małgosia i Kamila

    • Morskie metafory wdarły się w nasze rozważania jakoś tak chyłkiem i niepostrzeżenie. Ale to dobrze bo akurat w tej działalności można zastosować je do bardzo wielu działań. Dość już dawno, szukając nazwy dla biuletynu, który wówczas inicjowałam, wymyśliłam, że najlepszym określeniem dla niego będzie „Navigator”.
      Niegdyś, nawigacja była kojarzona przede wszystkim z morzem, a ściślej rzecz ujmując, z pilotowaniem statków wchodzących do portu.

      Kochane Dziewczyny!

      Jako Wasz Kapitan, obiecuję – bez względu na to jak wiele po drodze zdarzy się burz i nawałnic- dołożyć wszelkich starań, byście bezpiecznie dotarły do obranego przez siebie portu.

      Tylko pomyślnych podmuchów! :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

By continuing to use the site, you agree to the use of cookies. more information

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close